reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki - Marcóweczki 2010 - bez komentarzy.

14 marca (niedziela) - zjawili sie u mnie rodzice (mieszkają 300km ode mnie) - wpadli na godzikę wracając od wujka z imienin (były dzien wczesniej). Nawieźli swojskiej wałówki, brakujące części do wózka i drobne upominki dla Mikołaja (który jeszcze był w brzuszku).

Po ich odejździe zebraliśmy sie z moim J na KTG do szpitala - wizyta kontrolna jako że byłam po terminie... i w dodatku od rana słabo czułam małego - o czym od rana trąbiłam mojemu J.
Przyjechaliśmy do szpitala, podłączyli mnie pod KTG - tam zero skurczy... Zbadała mnie Pani lekarz... nie było to miłe uczucie - czułam się jakby czyściła WC - tak mi gwałtownie wciskała palce - no ale nie dziwne skoro zaraz usłyszałam szyjka długa zamknięta... Powiedziałam jej że mam cukrzyce ciążową i po terminie kilka dni... Ona na to czy wyrazam zgode aby zostać...wręcz nalegałą abym została.... Zgodziłam się... J pojechał po moje rzeczy.

Poszłam do "swojego" pokoju... i tam czekałam na J... brzuch po badaniu bolał... gdy rzeczy do mnie dotarły - przebrałam się szybko i zaraz zabralli mnie na kolejne KTG (badali tetno dziecka chyba 5 lub 6razy dziennie)... wtym dniu akurat zero skurczy.

W nocy obudziły mnie skurcze co 7-9min... już nawet chciałam wzywać położną ale jakoś je przeżyłam, nawet troche pospałam. Obudziłam się przed 6 na mierzenie cukru i KTG... KTG wykazało skurcze ale były one nie duże... chodziłam tak ze skurczami...Po 9 ordynator miał obchód - wzięli mnie na badanie do gabinetu... Ordynator bada - szyjka długa przepuszcza 1palec - widziałam jak wyciągnął palce a na nich jakaś maź brunatna (chyba kawałek czopa)... zadecydował że założy mi cewnik z solą fizjologiczną aby zmiękczyc i skrócić szyjkę - jak zadecydował tak zrobił :-)...pytam go więc kiedy poród - a on że jutro lub pojutrze.

No to ja spokojna...dzwonie do J że jutro lub pojutrze urodze, że może mnie spokojnie odwiedzić. Po tym obchodzie zaczęłam sie dziwnie czuć - skurcze zaczęły się nasilać, były coraz czestsze, na kolejnych KTG się pojawiały jednak słabe... Położna (wielkie dzięki w jej kierunku!) która tego dnia miała dyżur zwróciła na mnie uwagę, widziała że coś się dzieje...doradziła mi abym liczyła skurcze (bo juz nie mogłam leżeć pod KTG), żebym je rozchodziła... tak też zrobiłam... skurcze co 4-6min... a lekarze wszyscy zajęci...Powiedziała że jak tylko któryś z lekarzy będzie wolny to mi załatwi badanie. W między czasie odwiedził mnie J... Powiedziłam mu żeby jutro nie przyjeżdżał tylko czekał aż zadzwonnie że rodzę - żeby nie jeździł 2razy na darmo :-D:-D:-D

(jeszcze nie wiedziałam że za 1,5godz wróci ;-))

godz 15 - Pani doktor mnie zbadała na fotelu - znowu głęboko wepchnęła palce aż tu nagle chluuuuuuuup :-D:-D chyba specjalnie przebiła mi pęcherz :-D... wody zielonkawe...szyjka długa ale rozwarcie ok 6cm...nie powiem....BYŁAM SZCZĘŚLIWA że to już i tylko pytałam kiedy mogę zadzwonić po narzeczonego :-D:-D...poszłam szybko z położnymi po swoje rzeczy i na porodówkę...

Położyłam sie na łóżku, podłączyli mi KTG, mój J przyjechał (blady jak ściana:-D)... skurcze były...jednak nie na tyle silne (tzn dla mnie baaaardzo silne i bolesne ale na ktg wychodziły słabe)...po ok 2godzinach podłączyli mi oxy....widziałam tylko jak co jakiś czas zwiększali jej dawke ale to nic nie dało... J mnie wspierał...otwierał i zamykał okno na moje żądanie, trzymał za rękę, - nie wyobrażam sobie jak mogłabym rodzić bez niego :tak::tak::tak: Baardzo mnie wspierał - i ani razu go nie wyklęłam (tego się bał :-D:-D)... w sumie byłam chyba oazą spokoju...tylko przy skurczach stękałam....

Co jakiś czas Pni doktor mnie badała... nic się nie posuwało.... skierowali mnie pod prysznic na 20min...wiec poszliśmy z J...też nic- następnie była piłka --- no zajebista sprawa... dobrze mi na niej było...z każdym skurczem odchodziły mi wody chyba baaaaaaaaaaaardzo dużo ich miałam... Mogłabym rodzić na piłce ale to raczej nie jest możliwe hehe...
Niestety musiałam zejśc z niej gdyż KTG wtedy gubiło odczyt....kazano mi się znowu położyć na łóżko...tak leżę...po skurczach wymiotowałam żółcią, zdarzało się że i potrafiłam zasnąć między skurczami - tak byłam wyczerpana...do tego dreszcze, uderzenia zimna i gorąca... przebywałam na porodówce od ok 15.20 - 23.30 kiedy to Pani doktor powiedziała że coś jest nie tak...Przy każdym skurczu małemu spadało tętno :sorry2: Wystraszyła nas...J bardzo się zdenerwował... Pani doktor w ciągu 10min zwołała lekarzy na CC...podpisałam papiery i pojechałam na operacyjną...tam znieczulenie i cięcie! Fajne uczucie to znieczulenei w kręgosłup :-D:-D:-D

Wyciągnęli mi Mikołaja z brzucha, okazało się że miał 2razy pępowinkę owiniętą wokół szyi... To ona nie pozwalała mu zejsc w kanał i go podduszała... Na widok mojego Mikiego poleciały mi łzy z oczu... Pani anestezjolog głaskała mnie po głowie a ja juz tylko myślałam kiedy mi przyniosą mojego bejbuska...słyszałam jego płacz gdy go myli :-D więc znou się popłakałam... w końcu...gdy jeszcze mnie szyli...przyniesiono mi go do pocałowania...To było coś pięknego...Był taki delikatniutki i głdziutki, tak ładnie pachniał...

Kocham go przeogromnie...nie myślę co by było gdyby nie zarządzili cięcia... Najważniejsze ze już jesteśmy razem We Troje :-D:-D:-D

Powiem szczerze że nie pamiętam już bóli podczas skurczy...ale pamiętam za to smak żółci hehe...
The End!

PS. Dziękuję Jaruś :-D:-D:-D <cmooooooooooooooooooook>
 
reklama
Dziewczyny jak wiecie byłam w szpitalu od 1 marca. Najpierw powstrzymali skurcze a później czekaliśmy na rozwój sytuacji. Ważne dla nich było abym skończyła 38 tc. Męczyłam sie tam okropnie ale ufałam im. I myśle ze dobrze na tym wyszliśmy ;)

20 marca przyjechał do mnie M z moja siostrą. Ja już gorzej czułam sie od 3 dni. Lekarze mówili że jak sie zacznie poród na pewno rozwarcie zatrzymie sie na 3 cm i bedziemy ciąć. Wiec czekałam na regularne skurcze. Tego dnia było bolesne ale nieregularne. Dwa dni wczesniej pod prysznicem odszedł mi cały czop śluzowy i główka była dosyć nisko.
Posiedzieliśmy z siostrą i M. Pośmiałam sie w ten dzien baaardzo!!! Brzuch az mi skakał hehe Później tradycyjnie ok 21:30 prysznic. Weszłam do łózka, napisałam sms do mamy że dalej nic. I nable czuje PYK i gorąca woda wycieka ze mnie. Laski na sali zaczeły panikować a ja spokojnie mówie "Poproście siostre, wody mi odchodzą" hehe Siostra przyszła sie upewnić, kazała sie spokojnie spakować i zostawić wszystko na sali, tylko rzeczy na porodówke wziaść. Ja uśmiech od ucha do ucha hehe. Doktorka zbadała i mówi że dłuuuuugo bedzie to trwało ale stanie w pewnym momencie bo to nie możliwe raczej żebeym urodziła SN.
Dzwonie do M. Ten w szoku hehe. "Już???" hihi Zeszłam na dól, lewatywka ble i fuj i tragedia. Bóli nie miałam do wypróżnienia. To nasiliło je i stały sie regularne. M juz był przy mnie. Spacerowaliśmy po korytarzu i powoli powoli rozwarcie sie otwierało. Duzo chodziłam, później piłka. Około godziny 4 połozyłam sie i drzemałam między skurczami co 2 i 1 minute. O godzinie 6 rozwarcie było na 6 cm. Połozna swoimi trikami sprawiła że było 9 cm. I tutaj męczyłam sie najbardziej...niesamowite uczucie parcia a oni każa tylko oddychać. aaaaaaaaaa!!!!!! Klęczałam na podłoze z opatrymi ramionami o kolana M. Stekałam sobie i mówiłam że już nie dam rady. Bolało okropnie. O 7:00 przyszła nowa zmiana. I zaczeła sie powoli akcja. Dalej jeszcze kazały oddychac ale juz nie musiałam tego tak powstrzymywać. o 7:30 już zaczełam przeć...było cięzko. Nie umiałam tak jak powinnam. Nacieli mnie i było lepiej ale mój Franuś wychodził z rączka przy główce i pękłam dosyć mocno.
Głowka wyszła, M już miał łezki w oczach...Jejku jaki on był dzielny!! I nagle taka ulga!!! SYN ;))) Mariusz płacze, pępowiny juz nie przeciąl, nie dał rady...ja leże i nie umiem płakać ani się śmiac. Leze i mysle o tym co się teraz wydarzyło. I nagle przy mojej piersi leży gorące ciałko..wtedy puściłam..płakałam ze szczęścia.
Łożysko wyszło całe pięknie. M poszedł z dzieciaczkiem a ja czekałam na lekarza, który odwazy się mnie poszyć. Nowa zmiana już to zrobiła bo doktorka sie nie odwazyła. Lezałam tam godzine. W tym czasie M był z małym a później doszła moja mama:) Przekazali mnie na sale i odpoczywałam. Przywiezli Franusia dopiero około 13. W tym czasie doszłam do siebie.
21.03.2010 godz. 8:00 Franciszek Dominik waga: 3660g długość ciała: 55cm. pkt Apgar: 9, SN :)
Bardzo dziekuje mojemu mezulkowi...Mariusz byłes dzielny i niesamowity...dziekuje ze byłes...ze urodzilismy razem...kocham Cie...
i znowu płacze ze szczęścia...
 
Ostatnia edycja:
Dobra :) moze sie uda za jednym podejsciem wszystko opisac .Czwartek 04.03 rano wizyta u gin i nic nowego rozwarcie na dobre 2 cm i jak zwykle jej spiewka w tym tygodniu pani urodzi.Po wizycie pojechalismy na zakupy i do domu :) Od nocy bolal mnie brzuch jak na @ i tak w kolko raz mocniej raz lzej .O 15 miala przyjechac kolezanka ,ktora kiedys poznalam na innym forum :) przez ponad rok pisalysmy na forum potem e-maile ,sms i telefony i w koncu sie umowilysmy :) Mialo to byc pierwsze spotkanie :)Zrobilam ciasto M wysprzatal chate i musialam na chwile usiasc bobylomi ciezko ,dochodzila 14:50 i wstalam z zamierem zeby zobaczyc jak tam moje ciacho ,doszlam na przedpokuj i nagle CHLUSSSSSS cos sie polalo :-D bylo cieple i duzo tego bylo ja do M wody mi odeszly ,wylecial naprzedpokuj i patrzymy oboje niby zszokowani i szczesliwi ze sie zaczelo ze bedziemy juz dzisiaj z nami :)Ja za tel i dzwonie do Karoliny zapytac gdzie jest i powiedziec jej co jest ,ona mowi ze jest juz prawie u nas po domem :) dobra mowie dawaj do gory ,w tym samym czasie tesciowa sie zjawila.Zadzwonilam do szpitala i powiedzialam co jest polozna powiedziala zebym sie poszla wykapac -prysznic i powoli bez paniki przyjechala :)Poszlam pod prysznic ,ubralam sie i przywitalam z Karolina M zrobil kawe i podal ciasto ,ja myslalam ze dam rade tez zjesc kawalek ciasta i wypic kawe a tu nagle jak mnie skurcze zlapaly auaaaaaaaa M po auto i do szpitala .Do szpitala mamy 5 min i droge znamy jak wlasna kieszen alez tego wszystkiego M wjechal w slepa ,ja sie dre jecze z bolu to placze bo sie boje to sie smieje .Szybko na 3 pietro na porodowke ,od razu na lozko i polozna robi test czy to napewno wody plodowe ,podlaczyliCTG skurcze wychodza poza wykres i bolijak cholera .Zbadala mnie i mowi rozwarcie na 5 cm i przez kolejne pol godziny skurcz za skurczem i bol ,skurcze byly tak silne i czeste ze nie mialam nawet czasu zeby odpoczac :/Bada mnie znowu i mowi 8-9 cm i sie zaczelo myslalam ze mnie rozerwie .Polozna i przemy ...........Nie wiem ile razy parlam bo trwalo to z 2 godziny koncowa faza porodu trwa najkrocej a u nas bylo odwrotnie .Polozna mowi przec co z tego ze ja pre jaknic sie nie dzieje ,mala w przod i zas do tylu i tak w kolko :/Polozna mowi zebym reke dala to poczuje glowke ,dalam i poczulam i zebralam wszystkie sily jakie mialam zeby przec i zeby w koncu ja wyprzec ale dalej nic .Polozna pyta M chce pan zobaczyc ? M na mnie moge ?Idz patrz a co mi tam ,M mowi dawaj michu dawaj jest juz glowka i ciemne wloski :) Chcialam ale nie wiem jak bym sie prezyla i starala nic nie pomagalo .Polozna i lekarka cos tam szeptac zaczely ja pytam co jest "nie nic wszystko dobrze " ja mowie chce CC bo nie dam rady polozna " nie juz jest za pozno " Skurcze staly sie jakies zadsze i krotkie :/ nagle ni z z tad ni z owad widze goscia w jeansach i koszuli :/ cos do mnie mowi i slysze tylko "szybko przygotowac i CC " Podali mi kroplowke ,pokluli rece i nagle dostalam drgawek ,znowu zaczely sie skurcze "polozna nie przec tylko oddychac "I w ciagu 5 min mialam cewnik,i wszystko inne co do operacji potrzebne :/ trzeslo mnie i nie moglam tegoopanowac bylo mi strasznie zimno i zrobilo mi sie nie dobrze ,poprosilam o cos i zaczelam wymiotowac :/Zlecieli sie ci z operacyjnego szybko mnie na inne lozko i jazda .Tam poprzypinali nogi i rece i przylozyli maske do nosa z prosba "prosze gleboko oddychac " i nic wiecej nie pamietam .pippppppp..........................................................................................budze sie jestem na sali porodowej tam gdzie wszystko sie zaczelo :) otwieram oko najpierw jedno i widze w leym rogu kolo okna stoi M i trzyma zawiniatko .moje slowa " zdrowa " Zrdowa :)"pokaz mi ja ""jest piekna " "daj mi ja " I nie moglam oczu nasycic patrzylam i patrzylam i lzy ciekly po policzku,calowalam ja i nie moglam oderwac oczu .taka malenka taka kruszynka :)Bylismy na porodowce przez kolejne 6 godzin tak tutaj jest po CC i potem przewiezli nas na sale .nie moglam wstac bo mialam pelno kabli ,kazali spac .Zabrali mala powiedzieli ze pozniej przyniosna ,dali cos na bol i spanie .M poszedl do domu a j zasnelam .Obudzila mnie siostra o 6 rano i przywiozla moja myszke ,polozyla obok mnie i tak ja tulilam do 10 rano :)Przyszla inna siostra kazala powoli wstac ,poszla mnie umyc ,odlaczyli wszystko .Caly czas mialam mysze przy sobie :) tulilam ,piescilam ;)M przychodzil po pare razy dziennie i siedzial tak do 24-1 w nocy tutaj wolno :) tylko ma byc spokoj :)bylismy 5 dni i do domu :)Taki moj porod :)
 
No to teraz ja :-) Będzie długo – ale może nie zanudzę wszystkich ;-)
W niedziele na 11 w południe pojechaliśmy na KTG – tak jak pisałam skurcze 10- 25 % tych po 25 % to było kilka. Lekarz mnie zbadał zrobił ekspresowe USG i kazał na KTG przyjechać w poniedziałek ok. 8- 9 rano. Zaznaczył że nie ma sensu wcześniej, bo mojej gin nie będzie. Brzuch wysoko, zero rozwarcia, czop zachowany . Po badaniach pochodziłam po Dechatlonie i Realu ok. 3 h – do domu wróciliśmy ok. 17 no i się przespałam z godzinkę bo poczułam zmęczenie. O 23:15 napisałam koleżance smsa z życzeniami - miałam termin w dniu jej urodzin, i umawiałyśmy się że siłą go wyciągnę :-D. No ale jak się okazało nie udało się . Zdążyła mi odpisać że mam u niej minusa ;-) i po 5 min ok. 23:20 poczułam jakieś dziwne plum w brzuchu . Któraś wcześniej pisała że też miała takie plum i jej wody wtedy odeszły, więc leżę i czekam a tu nic. Za jakiś czas zaczął mnie brzuch boleć jak na miesiączkę. Idę do WC a tam na wkładce ze 3 krople krwi. Wróciłam z zamiarem zaśnięcia ale za jakiś czas znowu ból . Zaczęłam mniej więcej sprawdzać co ile on występuje i tak 15 min mi wyszło. Co skurcz to ganiałam do WC i się wypróżniałam, wtedy mi trochę ulgę to przynosiło. Ale jeszcze o 1 w nocy zamierzałam usnąć bo byłam pewna że minął za jakieś 2 – 3 h te skurcze. Ale od 2 w nocy zaczęły się co 10- 7 min i tak do 4 gdzie żołądek miałam już pusty i kibelek nic nie pomagał a skurcze co 5 min. Od 1:00 do 4:00 męczyłam się w innym pokoju bo bałam się że obudzę M tym wstawaniem co 5 min bo w naszym pokoju drzwi strasznie skrzypiały(już nasmarowane) . W ogóle M miał mnie zawieść na to KTG ale musiałby od razu wracać do pracy także jakbym została z tą wielką torbą i mnie odesłali to nie dałabym rady z nią wrócić i czekałabym na niego do 16 żeby po mnie przyjechał. Więc dzień wcześniej umówiłam się z nim że ja pojadę sobie busem do Lublina z najbardziej potrzebnymi rzeczami z którymi bez problemu wrócę a on w razie czego jak mnie na patologii zostawią resztę mi dowiezie po pracy. Nie chciałam go męczyć bo miałby bardzo ciężki dzień a ja nie liczyłam na szybki poród. No i o tej 4 rano budzę go a on myślał że ja już na busa wychodzę i chcę mu buziaka dać. A jak powiedziałam że przykro mi ale musi mnie wieść to zerwał się na nogi i w 10 min był ubrany i gotowy przy czym ja się nie mogłam wyrobić. W samochodzie siedziałam z tyłu na czworaka jak pies i jak miałam skurcz to mnie rozśmieszał. „O odpływasz kochanie , dobra pogadamy jak wrócisz za kilka minut” itp. Tu się wiłam z bólu a z drugiej strony śmiałam z jego tekstów. Na miejscu byliśmy o 5 rano – puste drogi oj jak dobrze że to się zaczęło w nocy. Przyjął mnie ten sam lekarz co mnie wczoraj badał i mówi „ ale pani mówiłem że ma przyjechać później a nie tak rano” nawet się nie zdenerwowałam tylko odpowiedziałam że taki miałam zamiar tylko nie wiem co pan doktor wczoraj mi zrobił ale ja właśnie rodzę. Zbadał mnie i okazało się że rozwarcie na 5 palców . Przebrałam się , przyjęli mnie i podłączyli do KTG. Leżałam jak głupia i skurcze 10- 25% i ze dwa 40 % których nie czułam a wiłam się na tych 10 %. Ok. 7 akurat była zmiana poczułam parte . Mówię do M żeby kogoś zawołał no i w końcu się zlitowali i przyszła położna i mówi rozwarcie na 9 palców. Myślałam że pozwoli mi pochodzić a ta mi kazała leżeć . :wściekła/y:Na 10 palców było już dość szybko tylko że główka wysoko no i pozwoliła mi trochę na kolanach przykucnąć. Przebiła wody. 1- 2 skurcze parłam i znowu 1-2 nie wolno mi było. Jak parłam było lepiej .W pokoju było wszystko- piłka ,wanna nie korzystałam z niczego. O 8 rano przyszła moja gin . Już widziały włoski ale miałam bardzo rzadkie skurcze a do tego nie umiałam przeć. Główka wychodziła do połowy i wracała. Kazały mi nabierać powietrza w klatkę piersiową i to mnie zmyliło jakby powiedziały że do brzucha to może było by lepiej. W końcu zobaczyły że nici z tego , że prę buzią a nie brzuchem, mrugnęły sobie zrobił się ruch i wiedziałam że będą mnie nacinać ale było mi to obojętne już. Położna obiecała że ostatni skurcz i na pewno urodzę . Nacięła mnie w poprzek i wyciągnęły małego. To była ulga. Łożysko urodziłam bez skurczu bardzo szybko i bez bólu, trochę bolało zszywanie, ale zrobiła to moja gin jak się potem okazało profesjonalnie i prawie nie widać(tak stwierdził M ) . Malucha dostałam na brzuszek na ok. 2 min a potem trzymał go M jak mnie zszywali. Następnie przewieźli nas do innej sali i była nauka karmienia , to też nie było łatwe;). Mały był z nami ok. 2 h i następnie zabrali go na oddział noworodków a ja na porodówce czekałam na miejsce. Obecność M dała mi naprawdę bardzo dużo. Niby tylko siedział i się patrzył ale sam fakt że jest był dla mnie bardzo ważny. Do ściągnięcia szwów było nie wesoło , ale teraz już siadam ;-):-p.
A wracając do mojego parcia twarzą – dostał mi się w trakcie opieprz że mam siną twarz i mi naczynka popękają od mojej gin. Nie uwierzyłam:sorry2:. A jak się zobaczyłam po godzinie w lusterku to się mało nie rozryczałam. Miałam wszystkie naczynka popękane, a oczy jakbym dostała z pięści, powieki pod oczami też sine a w środkach białka zalane krwią –też popękane. Wyglądałam jak wampir. Oczy do dziś mam sine i czerwone ale pomału blednie a z twarzy już zeszło. Ale byłam cała w kreseczkach i kropeczkach . Na serio nieźle pobity człowiek wygląda dużo lepiej.
Nie miałam bóli krzyżowych tylko okropnie bolały mnie pachwiny i trochę uda . A po porodzie trzęsłam się jak galareta i nie mogłam nad tym zapanować.
Było szybko ale ciężko , mam małą odporność na ból ale powiem jedno WARTO BYŁO.
Alanek jest słodki a jego minki rozwaliły wszystkich na porodówce :tak::-D.
 
Ostatnia edycja:
Nasza nieco dramatyczna opowiesc.

Termin porodu mialam generlanie na 13 marca i sie martwilam ze nic sie nie rusza bo starszy synek byl niedotleniony przy porodzie i balam sie powtorki... Lekarz kazal mi 19 marca zglosci sie do szpitala ale chcialam troche wczesniej - chcialam zglosci sie na Izbe Przyjec w srode 17 marca, no ale moja mama zaczela mnei nakrecac juz dzien wczesniej zeby isc, no i jej uleglam i poszlam we wtorek 16..
KTG nic nie wykazalo, badanie przez lekarza tez nie (1 palec) no ale to on stwierdzil i tak tez napisal w karcie ze jest stare lozysko. Powiedzial ze intuicja mu podpowiada zeby mnei zostawic na patologii ciazy. Poryczalam sie ze strachu i w ogole, no ale zostalam. Spedzilam tam kilka dni - 3 razy dziennie KTG, iles razy dziennie badanie tetna maluszka, mierzenie temperatury i w ogole - sanatorium normalnie :-D No i bylam coraz bardziej wsciekla na tego lekarza z Izby Przyjec ze mnie zatrzymal i ze leze w tym szpitalu zwlaszcza ze pogoda byla piekna a z okna widzialam swoj blok...

W czwartek poszlam na test oxytocynowy - po 2,5 godiznei lezenia i regularnych ale slabych skurczy odlaczono mnie, bo juz jakas laska do porodu czekala na korytarzu na moje miejsce :-D Myslalam ze moze to i lepiej bo lezalam meidzy dziewcyznami u ktorych akcja sie rozkrecala wiec z lewej i prawej strony dobiegaly mnei ich jeki co sprawial oze sie coraz bardziej balam porodu...
Polozna stwierdzila ze moze moje wlasne skurcze mi sie rozkreca ale nic z tego.
Myslalam ze po 2 dniach mnie znow wezma ale z powodu braku miejsc i innych pilniejszych przypadkow zostalam zakwalifikowana na poniedzialek.
W sobote zlapalam mila lekarke ktora poprosilam o USG - wszystko bylo ok, stwierdzila ze lozysko wcale nie jest takie bardzo stare i ma grupe II/III i ze Adas ma mniej wiecej 3,5kg ale jest mozliwe wahniecie polkilowe w obydiwe strony. No i az sie przerazilam ze bedzie wazyl 4kg ale powiedziala ze raczej nie...
W sobote powiedzialam M ze w niedziele jak mnei przyjda odwiedzic z Jasiem to zeby mi p[rzyniosl kurtke i buty to sie w ubikacji przy wejsciu do szpitala przebiore i sie troche z nimi przejde na spacer... :cool2:

Z soboty na niedziele zlapaly mnei dosyc mocne skurcze ale nieregularne - moglam miedzy nimi nawet zasnac na pol godiznki wiec myslalam ze to falszywy alarm. Zadzwonilam do M i powiedzialam zeby w razie czego byl w pogotowiu... Rano skurcze juz sie nasilaly i dziewczyny z sali zadzwonily po polozna, ktora stwierdziala ze wlasnie jest obchod i beda za minute. No i lekarz trafil na moj skurcz, powiedzial ze jak mi minie to zebym poszla do zabiegowego gabinetu to mnei zbada - nawet chcial mi pomoc isc :-D Ale bylam twarda i poszlam sama. A tam rozwarcie na 3 palce i lekarz powiedzial ze szybko na porodowke - posadzili mnei na wozek, zawolalam dziewczyne z sali zeby mi przyniosla telefon, no i zadzwonilam do M zeby sie szykowal i przyjezdzal. To byla dokladnie 9:30 :-D

Trafilam na porodowke, podlaczyli mi KTG na ktore ani razu nie spojrzalam bo lezalam na drugim boku i sie zwijalam z bolu - wszystko szlo tak blyskawicznie... Poniewaz dzien wczesniej okazalo sie ze mam paciorkowca (w 38 tygodniu ciazy nie mialam...) to dostalam antybiotyk - na wieczor globulke, a na porodwce w zyle.
No i szybko sie rozkrecalo, zastanawialam sie gdzie do cholery jest M :-D No i potem juz na wznak kazala mi sie polozyc i przec jak bede miala ochote :-D Mialam ochote przez caly czas i nagle polozna wola do innej "Ewa, Ewa - wolaj lekarz - szybko!" i za chwile "Ewa - no chodz mi pomoc i wolaj tego lekarza - szybko!". Od tej pory jzu mialam zamkniete oczy ale zrobilo sie tloczno wokol mnie i zaczeli cos do siebei mowic, ktos cos powiedzial, a ktos inny go uciszyl "cicho - nie strasz" no to jzu wiedzialam ze cos jest nie tak. Poprawila mi ten pas od KTG na brzuchu i jzu slyszalam ze tetno Adasia spada. Parlam szybko no i jak jzu sie urodzil (tym razem bylam pewna ze to juz po - przy Jasiu bylam jakos malo przytomna w tym wzgledzie:szok:) - to byla 10:10 :cool2:
No i juz bylo dalej tak jak przy Jasiu - od razu go zabrali i wszyscy oprocz poloznej poszli. Polozna mi powiedziala ze byl na szyi owiniety pepowina na ktorej w dodatku byl wezel ale ze juz jest ok i pytala czy slysze jak juz krzyczy. I tez poszla sprawdzic co z Adasiem i WTEDY PRZYSZEDL M... Cale 5 minut po porodzie... 45 minut po moim telefonie do niego... Porod trwal 40 minut :biggrin2: Nie obwiniam go bo skad mogl wiedziec ze ma sie spieszyc - sama mu powiedzialam zeby sie zbieral a nie zeby sie spieszyl - jeszcze zdazyl wziac prysznic w domu, niania przyszla no i przyjechal do szpitala gdzie czekal na IP na polozna i instrukcje co ma robic, zanim sie przebral i przyszedl to wlasnie tyel czasu minelo... no ale kto by pomyslal ze bede byla rekordy jesli chodzi o szybki porod...:cool2::cool2::cool2:

No i polozna mi Adasia przyniosla zeby mu dac buzi i od razu go wziela... Przyszedl pediatra i powiedzial o tej pepowinie i slabych odruchach na poczatku i ze dostal 4 punkty (Jas mial 5) - w pierwszej minucie mial 0 za odruchy i 0 za napiecie miesni. Ale powiedzial ze generalnie jzu jest ok i maly szybko doszedl do formy ale ze go musza zabrac na obserwacje.
Polozna powiedziala ze Bogu dzieki ze bylam w szpitalu, bo gdyby akcja porodowa zaczela mi sie tak szybko rozkrecac w domu to niestety mogloby sie wszytsko zakonczyc zle - wezel by sie zacisnal prawdopodobnie i ze az strach pomyslec... Czyli ten lekarz z Izby Przyjec mial dobra intuicje ze mnei zatrzymal... :tak:
Mnie lekarz pozszywal i zawiezli mnie na sale poporodowa gdzie zjadlam sniadanie :-D M poszedl ma moment do Adasia, pstryknal kilka zdjec i wrocil. Potem jzu nikt do nas nie przyszedl zeby powiedziec co z Malym, M nie mogl jzu tam isc kolejny raz bo ta sala jest obok sal gdzie sa kobiety po cesarkach i w ogole zakaz chodzenia tam byl..:surprised:
Potem mnie zawizli na normalna sale juz. Polezalam ze 3 godziny i wstalam zeby isc do Adasia :tak::tak::tak: W przeciwienstwie do Jasia ktory groznie patrzyl na mnie jak go odwiedzialm pierwszy raz, Adas spal :-D
Na wieczornym obchodzie zlapalam lekarza ktory powiedzial ze juz jest ok i ze prawdopodobnie nazajutrz go dostane. No i nastepnego dnia okolo poludnia Adas trafil do mnie :biggrin2:
Jak byl na tej sali adaptacyjnej to byl problem z jedzeniem - jadl po 7ml kropla po kropli, wiec sie balam co to bedzie. A tu poki co zapowiada sie ze trafil mi sie kolejny syn z apetytem :-D
Zaczelam go przystawiac - oczywiscie nie chcial ssac, ale z kapturkami z Aventu bylo lepiej i troche ssal. Zaczelam tez sciagac mleko - poczatkowo po 5ml, ale pod koniec pobytu w szpitalu nawet 60ml co w ogole jest mega rekordem (przy Jasiu odciagalam po najwyzej 20ml). :szok:
No i karmie go sposobem mieszanym - troche sztucznego, troche mojego odciagnietego, a jak jest glodny miedzy kamrieniami (staram sie trzymac przerwy 3-godiznne) to go przystawiam do cyca - trudno powiedziec ile mu tam poleci, no ale wypija i zasypia.

Z powodu mojego paciorkowca Adas od razu mial podany antybiotyk. Okazalo sie po 3 dniach po posiewie ze on paciorkowca nie ma, no ale ze to CRP jest wysokie - oznacza jakis stan zapalny (Jas mial dokladnie to samo oczywiscie) no i byl na antybiotyku przez tydzien wiec musielismy siedziec...


Reasumujac - jestem przeszczesliwa ze jzu mam Adasia przy sobie i ze wszystko sie szczesliwie skonczylo, pomimo dramatycznych chwil pod koniec porodu...
Nie wiem co jest ze mna nie tak - ciaze mijaja mi super, samopoczucie przez 9 miesiecy rewelacyjne, dzieci sie dobrze rozwijaja a porody obydwa zmascilam ze tak powiem... Wiem ze to nie moja wina, ale kurcze - 9 miesiecy super, a final cos nie wyszedl za pierwszym i drugim razem... Teraz patrzac na Adasia nikt by nie pomyslal ze mial 4 punkty - w dniu wypisu wazyl juz 3980g i generalnei wyglada jak okaz zdrowia...:cool2:
Nie planujemy oczywiscie 3 dziecka, ale jakby tak sie zdarzylo to biore 5500zl i ide do prywatnego szpitala zeby miec cesarke za zyczenie - trzeci raz takich nerwow przezywac bym nie chciala :no:
:tak:
 
To i mi się może uda napisać póki Natalka śpi;-)
Termin miałam na 22 marca, ale nic się nie działo...23 było kontrolne ktg i też nic:wściekła/y:...25 miałam się stawić ponownie, z tym, że gin uprzedziła, że prawdopodobnie będzie chciała mnie już zostawić, więc torba była przygotowana w bagażniku, ja na czczo:tak:ktg ok. 7 rano w porządku, badanie ginekologiczne i co? szyjka zamknięta, twarda....zupełnie nieprzygotowana do porodu:wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y:i pytanie, czy chce zostać...tak:tak::tak:, zawsze to bezpieczniej....ale jeszcze kontrolne spojrzenie mojego lekarza...hmm...coś dziwnie wygląda brzuch...może być mało wód:szok:...zrobimy usg....no i faktycznie na usg wyszło, że dolna granica:-(a przewidywana waga małej ok. 3 kg (usłyszałam: do urodzenia z twoimi warunkami). Gin zapowiedziała, że dziś założą jakiś balonik (potem powiedzieli, że to się nazywa cewnik Foleya) i zobaczymy jaki efekt przyniesie:dry:....mąż poszedł po torbę, przebrałam się i rozpoczęła się seria sto pytań do czyli papierkowa robota (PS. szpitalna waga pokazała tyle samo co na ostatniej wizycie u gina 9 marca:shocked2:)....około 12 zawołali mnie do gabinetu zabiegowego i kazali wejść na samolocik....sporo ludzi tam było, ale jakoś nie zwróciłam na to uwagi....dopiero jak wskoczyłam na samolocik a jakaś pani dr zaczęła brać do ręki metalowe wzierniki:szok::szok::no::no: zapytała, czy nie przeszkadzają mi studenci:baffled:no teraz to mi różnica, jak już i tak nogi rozłożone:wściekła/y::baffled: no i zaczęła....dość bolesne i nieprzyjemne, ale na szczęście niezbyt długie...samo to urządzenie też nieco uciążliwe, bo z wiadomej części ciała wystaje rurka i opatrunkiem...ale można normalnie załatwiać się w wc i kąpać...no i pojawia się przy tym krwawienie ale stosunkowo niewielkie:dry:...no i zaczęło się czekanie...już można było jeść i nie pozostawało nic innego jak zaliczać kolejne seriale w tv:cool2: około 16 pojawiły się bóle krzyżowe dość bolesne, ale kontrolne ktg nic nie wykazywało:wściekła/y:a bóle za jakiś czas przeszły...więc położne poradziły wcześniej położyć się spać i zjeść kolację, bo jutro długi dzień i na czczo:tak:26 marca o 6 rano pobudka, dwa czopki glicerynowe (zamiast lewatywy:cool2:) i prysznic, bo potem już nie wolno...potem w końcu zdjęli ten cewnik (to już luzik w porównaniu z zakładaniem), zbadali (efekt działania cewnika praktycznie żaden - 2 cm od "tyłu" szyjki, reszta zamknięta i twarda) i podłączyli kroplówkę odżywczą, podpięli pod ktg i leżałam na łóżku porodowym:sorry2: po skończonej kroplówce o 10 zaczęli podawać oksytocynę, ale cały czas pod ktg....nogi strasznie szybko cierpły od tego leżenia, więc co jakiś czas wołałam i prosiłam o zmianę boku. Około 10 przyjechał mąż i siedział obok, ale nic się nie działo. Dopiero koło 11 pozwolili trochę pospacerować i pójść do wc...męża wysłałam do domu, bo nic się nie działo...żadnych skurczy:wściekła/y:.....wędrowałam po korytarzu gdzieś z 1,5 godziny...przed 14 znowu kontrolne ktg....jeden bok, drugi bok....badanie wykazało zero postępu choć ja od jakichś 30 minut czułam narastające bóle krzyża:dry:, dostałam scopolan na zmiękczenie szyjki...i tak leżałam jakiś czas pod ktg zmieniając boki jedynie...około 14 przyszła położna i zbadała....coś nie tak było w zapisie....usłyszałam, że tak myślała patrząc na zapis....nie powiedziała o co chodzi, ale na moje pytanie odpowiedziała, że już do końca leżę pod ktg:szok::szok:panika, łzy i przerażenie, zwłaszcza, że cały czas czułam że krwawię...bałam się, że skończy się CC:no::no:....wysłałam smsa do męża, co się dzieje...pojawił się po 15 minutach i już nie odszedł do końca:tak::tak:....cały czas podtrzymywał mnie na duchu....bóle krzyżowe coraz mocniejsze i pojawiły się bóle w dolnej części brzucha, jak na @...ale mąż zerkał na ktg, bo ja go nie widziałam, a tam marne 10%, czasem mniej czasem nieco więcej (czyli mniej niż na ktg tydzień wcześniej:wściekła/y:)...poczułam, że muszę zrobić siusiu...przynieśli basen, ale nic z tego...do takiego urządzenia nie potrafię:no::no:...bóle były coraz mniej znośne, ale ktg uparcie niewiele pokazywało...poprosiłam męża żeby zawołał położną i zapytać o coś na znieczulenie....przyszła i powiedziała, że owszem ale dopiero jak będzie 5 cm rozwarcia i że przyjdzie zbadać za 30 minut...zwątpienie :-:)-:)-(przy dotychczasowym postępie porodu obawiałam się, że przy dobrych wiatrach usłyszę 1-2 cm....badanie....a tam:szok::szok::szok:na skurczu 5 cm rozwarcia:tak::tak::-):-):-):-):-) praktycznie w ciągu godziny...w końcu oksytocyna zaczęła działać:tak::tak: dożylnie dostałam coś przeciwbólowego, ale nie pamiętam nazwy...położna wyjaśniła mi, że sam ból nie zniknie ale może skurcze będą mniej uciążliwe...jakby coś się działo miałam wołać:tak::tak:cały czas było krwawienie ale około 16 poczułam nagle pęknięcie w środku jakiegoś balona i zalało mnie....domyśliłam się, że to mogą być wody, ale przy krwawieniu nie mogłam mieć pewności.....mąż zawołał położną...rzeczywiście....wody:-):-):-):cool2::cool2::cool2::cool2:usłyszał od położnych i mi przekazał, że nie ma odwrotu i już dziś urodzi się mała:tak::tak::tak:....skurcze dokuczały zwłaszcza te krzyżowe...starałam się skupiać na oddychaniu a mąż patrzył na ktg....marnie....30,40 maksymalnie 45%....znowu zwątpienie...ale na szczęście mąż obok:tak::tak::tak: po jakimś czasie poczułam parcie jak na stolec i zawołaliśmy położną...stwierdziła, że na to chyba jeszcze za wcześnie i żeby wołać, jak to uczucie będzie bardzo mocne...było około 17 i zaczęła się zmiana personelu....na szczęście dyżur objęła sama szefowa (wiedziałam to ze szkoły rodzenia)....badanie gin i stwierdziła 10 cm rozwarcia...pozwoliła lekko popierać....o 18 kolejne badanie i rozpoczęło się parcie....na boku, na klęczkach:sorry2:....tętno małej cały czas monitorowane pod ktg....mimo wielu prób nie widać było postępu:wściekła/y::szok::no:....po 1,5 godzinie nawet meldunek do lekarza, że brak postępów....znowu bałam się, że będzie CC:szok::szok::szok::-:)-:)-:)-(...na szczęście położna nagle zapytała, kiedy był ostatni raz oddawany mocz...wtedy uznała, że to może być przeszkoda porodu:tak:cewnik...a potem parcie znowu....tym razem się ruszyło...3-4 parcia (już sama nie pamiętam) i pojawiła się główka...zaczęli się przygotowywać do porodu...złożenie części łóżka, ja w końcu na wznak, nogi na podpórki:tak:...parcie...usłyszam, że nie obędzie się bez nacięcia bo spora główka:-(...kolejny skurcz...nacięcie...znowu nasilenie skurczu i czuję kolejne nacięcie:szok::szok::szok:....polecenie, by przeć na skurczu...jedno parcie, drugie na skurczu.....zobaczyłam siną główkę:baffled::baffled::baffled:....polecenie nie przyj ....za chwilę przyj...i Natalka wyskoczyła:tak::tak::tak::tak:cała sina....cisza:szok::szok::szok:...chwila przerażenia, ale parę klepnięć i cichy płacz:-):-):-):-)szybko też zniknęła sinica....okazało, że się mała szła z rączką (stąd dwa nacięcia)....położyli ją mi na brzuchu....szczęście nie do opisania:tak::tak::tak::tak:zostało jeszcze łożysko....samo niestety nie wyskoczyło...dwa parcia, bo mając swoje szczęście na brzuchu nie skupiałam się na nich...i w końcu wypadło....niebawem jednak zabrali Natalkę do łóżeczka, otulili i postawili obok łóżka....a lekarz przyszedł i zaczął szyć...mąż kazał patrzeć na małą by nie myśleć o szyciu i bólu (cóż go porównywać do samego porodu:-D)...zajęło mu to trochę czasu...ale potem około 21 dali mi małą do karmienia....i zaczęła nieśmiało ssać, choć już wcześniej wysuwała języczek:-D...i tak przez godzinę zachwycaliśmy się naszym skarbem.....potem ją zabrali na oddział noworodków, ja zostałam na porodówce bo nie było łóżka na położnictwie....dostałam królewski posiłek (chlebek z serkiem), przebrali mnie w nową koszulę i około 22 zostałam już sama bo mąż poszedł do domu:tak::tak:
Długa ta opowieść, wybaczcie:zawstydzona/y:....w ramach podsumowania....mąż przy porodzie to nieoceniony skarb:tak::tak::tak::tak::tak::tak::tak::tak::tak::tak:....bez niego w trakcie pewnie był się kompletnie załamała:tak::tak::tak::tak:...a ból porodowy...hmm....momentami w trakcie wydawał się nie do zniesienia...z perspektywy...pamięta się go jak przez mgłę...wiem, że było ciężko....ale po tygodniu (a nawet bezpośrednio po porodzie) wiem, że nie jest to trauma...nie tyle pamiętam ból, co samo zmęczenie nim:tak::tak::tak:.......a najważniejsze, że nasz Skarb jest w końcu z nami:-):-):-):-):-)

aha....a jak patrzyłam na dziewczyny po cesarce ledwo chodzące to jestem szczęśliwa, że mi się udało SN!!!!
 
Ostatnia edycja:
Oki to kolej na mnie, 19 marca trafiłam do szpitala ponieważ miałam podwyższony kwas moczowy, byłam już wtedy jeden dzień po terminie. Niestety jak już trafiłam do szpitala to nie chcieli mnie wypuścić, a co lepsza porodu od razu też nie zamierzali przyśpieszyć bo teoretycznie można 2 tyg przenosić hrrrrrr :wściekła/y:. Przez kilka dni nie robili nic z wyjątkiem pobierania krwi, moczu, 2 razy dziennie ktg i obsłuchiwanie brzuszka. No i badanie dowcipne przez ordynatora, normalnie gwiazdy widziałam, taki był mało delikatny :szok:. Okazało się że mam 3 cm rozwarcia, szyjkę zgładzoną a oni dalej nic nie mieli ochoty przyśpieszać.
Dopiero po 4 dniach zdecydowali się podać mi oxytocyne, podłączyli mnie o 8 rano do 16 ściągnęłam cała kroplówe, ktg pokazywało skurcze ale ja nic nie czułam zupełnie nic :szok::szok::szok:.
Ordynator stwierdził że jeżeli nie urodzę to kolejną kroplówe będą mogli mi podać dopiero po 48 godzinach, no i tak minęły kolejne 2 dni. Byłam wściekła że nic się nie działo po kroplówce, oni każą czekać a na ktg trochę małej tętno spadało, bo była wymęczona tymi skurczami których ja nie czułam. Byłam bezradna i bałam się o moją córeczkę.
Mąż poszedł do lekarzy prosił by zrobili mi cesarkę bo boje się o małą ale oni stwierdzili że będą próbowali dalej naturalnie wywołać.
25 marca dali mi kolejną oxytocyne tym razem mocniejszą dawke i dalej to samo na ktg mega skórcze a ja nic nie czuje, poczekali aż kroplówka zejdzie i odłączyli licząc że coś się zacznie może w nocy, ale ja w nocy spałam jak dziecko :sorry2:.
26 marca rano podłączyli mi 3 oxytocyne tym razem 10 jednostek ( dawka jak dla kobyły ), do tego o 8 rano przebili pęcherz płodowy licząc że tym razem coś się zacznie. Po godzinie badanie rozwarcie postępuje było już 4 cm, na ktg skurcze są a ja co a ja nic nie czuje i śmigam z kroplówą po korytarzu w te i z powrotem. Dali mi czas do 11 godziny , jeżeli nic się nie ruszy robią wkońcu cc.
O 11 na szybko zrobili badania, EKG, wywiad anestezjologiczny i zabrali na sale operacyjną, mąż został pod drzwiami wściekły że dopiero teraz zdecydowali się na cc a przez 2 dni męczyli mnie tym wywoływaniem. Dostałam znieczulenie dolędźwiowe, lekarze szybko otwarli brzuszek i o 11:50 wyciągli już Ole z brzuszka :tak:. Całe 3510 i 55 cm wielkiego szczęścia, radości i miłości :tak::tak::tak:. Byłam w jakimś szoku i stresie, przystawili mi ją na chwile do twarzy i zabrali, a mnie zaczęli zszywać.
Lekarze stwierdzili że mam bardzo wymęczoną macice od tego wywoływania bo przy każdej kroplówce ona pracowała tylko ja nic nie czułam, niestety pojawiło się również obfite krwawienie. Około 40 min trwało zanim zatrzymali krwawienie i zeszyli, wewnątrz umieścili lekarstwo założyli dreny i na sale. Okazało się że nie miałam szans aby urodzić naturalnie mimo iż wszystko postępowało perfekcyjnie skurcze, rozwarcie tylko ja nic nie czułam.
To była masakra nie mogłam do siebie dojść, wstałam dopiero po 3 dobie z ledwością, mąż musiał mnie podtrzymywać, również po 3 dobie ściągnęli wszystkie dreny, cewniki, kroplówki, byłam cała posiniaczona i bardzo słaba ( nic nie jadłam 5 dni tylko kroplowy ) :-(.
Córeczka cały czas była przy mnie ale o opiece nad nią mogłam tylko pomarzyć, wszystko robił mój mąż, dopiero wtedy go doceniłam bo w pełni stanął na wysokości zadania.
Przy małej robił wszystko od rana do wieczora a dodatkowo mnie oporządzał a nie należało to do najprzyjemniejszych widoków. W 5 dobę po cc zdjęto mi szwy i wypisano do domu z malutką, moim kochanym słodziaczkiem. Nie musze mówić że chociaż nie miałam sił to wychodziłam ze szpitala jak z motorkiem w tyłku, byle jak najszybciej i najdalej :tak:.
Teraz nie jest łatwo rana przez dreny nie jest jeszcze całkowicie zrośnięta, jestem słaba i przy opiece nad malutką pomaga mi mąż i mama. Najgorsze jest to że nie mogę jej nosić przez co czuje się kiepską matką, czuje że nie daje mojej kruszynce wszystkiego.
Z niecierpliwością czekam aż wszystko się zagoi i będę mogła wszystko robić przy mojej Oleńce :tak: bo choć wszystko boli jak diabli to wystarczy jedno spojrzenie na ta malutką istotkę by o wszystkim zapomnieć. Dziecko to wielka siła, miłość i mobilizacja :tak:.
 
W piatek jak wiecei poszłam do szpitala,z przyjęciem nie było problemu.Lekarz zadecydował cc w poniedzialek,i ze mam zostac polezec na patologii.Porobili mi usg,ktg itp.Patologia byla dosc fajna.Bylo tv pelno gazetek wiec szlo wytrzymac.Troche na sali nas lezało ale nie bylo problemu.Oddzial ogolnie malutki.Jedynie co mnie przerazailo to to ,ze sale byly pomieszane i lezały z nami 2 dziewczyny po poronieniu,wspolczulam im ,musialy sluchac jak my sie cieszymy,sluchac tetna naszych dzieciatek ogladac brzuchy....

W koncu naszedl wieczór w niedziele,od 16 juz nie moglam nic jesc,jedynie pic.Wiczorem poszlam sie wykapac,potem ogladalysmy tv i jakos kolo 23 usnęłam.Obudzilam sie juz o 3 i za chinmy nie moglam spac.Posszlam wiec znów pod prysznic,wyprostowałam włosy nawet:D.I czekalm do 5.30 wtedy nas obudzili (oprocz mnie szla jeszcze jedna dziewczyna na cc i 1 na wywolywanie) o 6 bylam juz na poloznictwie.Tam przydzielono mi lozko,wypakowałam sie,pozniej wypelnialismy dokumenty.Ok 7 przyjechal moj R siedzialam sobie z nim na korytarzu.Potem kazali mi sie przebrac w koszule szpitalną,załozyli cewnik(najgorsza część z pobytu,samo zakladanie nie bolalo ale jak sie potem okazalo zle mi go zalozyli bo czulam dalej parcie na pecherz.I potem sie okazalo ,ze mocz lecial mi troche bokiem:baffled::baffled:myslalam ze wyrwie sobie ten cewnik czulam ciagle uczucie parcia.POtem podlaczyli mi kroplowe,dali jakies zastrzyki.I tak sobie czekalismy.O 9 poszla pierwsza dziewczyna do cc.Ja bylam spanikowana lekko myslalam ,ze uciekne przez okno,bylo mi tak gorocą ze szok.Ok 10 przywiezli tam tą dziewczynę i za jakies 15 min przyszli po mnie.Pożegnałam się z Radkiem.I weszłam na salę.Byla tam bardzo mila obsluga.Uspokajali mnie glaskali po rekach zagadywali.Potem usiadlam przyszedl anestezjolog i podal znieczulenie w kregoslup(nic a nic nie czulam)momentalnie zaczelam tracic czucie w nogach,i polozyli mnie na stole).Popodlaczali mnie do tych aparatur,podali tlenu.I sie zaczelo,czego ja nawet nie poczulam.Anestezjolog ciagle zagadywala pytala o imie i w ogole.Za jakies 4 min dokladnie o 10.56 wyjęli malego,i uslyszalam Go zakwili z 4 razy i sie uspokoil.Wzieli go do przetarcia .Ja zapytalam sie jakie ma włoski hahaha:-D:-D:-D:-D

Pozniej pdali mi go tak do twarzy i zaczął mnie lapac za nosek.Pozniej wzieli go i pokazali jeszcze jajuszka.:tak::tak::tak::tak:No i maly powedrowal na oddzial a lekarze konczyli operacje.Ja zaczelam sie troche gorzej czuc,bo dostalam za duzą dawkę znieczulenia i doszlo mi az do brody a mialo mi tylko znieczulic nogi.Operacja sie skonczyla.Widzialam pozniej jak mnie myli z jodyny jak mi te nogi lataly w powietrzu :-D:-D:szok: smieszne uczucie.

No i pojechalam na sale.Strasznie mi sie spac chcialo a mi nie pozwolili.Gadalam jakies glupoty ,zeby mi dali jakiegos speeda.Radek siedzial ze mna i nie dawal mi spac.Za chwilke przyniesli Jasia juz ubranego,pokazali Go i zabrali na oddział.

Radek musial juz isc a ja zostalam.Powoli zaczynało bolec,ale podawali duzo srodków więc spoko.Najgorsze bylo to lezenie plackiem 24h.Bolu jako takiego nie czualm bo przeciwbolowych nie zalowali.

Ok 14 przyniesli mi malego i polozyli na ramieniu siedzial sobie ze mna 3 h.Wtedy to w ogole bolu nie czulam!!!!Bylam taka szczesliwa.Pozniej przyniesli go jeszcze ok 20 na 2h i probowalaismy dostawiac do piersi ale na leząco sie nie dalo.

Nocka jakos przeleciala i nadeszlo rano_Ok 10 przyszli mnie zpionizowac.Nie powiem troszkę zabolalo.Ale pozniej bylo juz lepiej.Rozchodzilam to.Przyjechala mama i Radek poszlismy sie wykąpac.Nie bylo zle.Ciagle dawali tez przeciwbolowe wiec szlo wytrzymac.

Mały we wtorek zaczał juz ssac ladnie wiec z karmieniem od poczatku nie bylo problemu z czego cholernie sie ciesze:tak::tak:
 
15 marca o godz 8 stawiłam się w szpitalu na cc - mała się nie odwróciła, lekarz zapytał czy decyduje się zostać czy jeszcze czekamy, stwierdziłam że już zostaje, drugi raz pewnie nie odważyłabym się przyjechać. Po wypełnieniu papierków wraz z męzem zostaliśmy zaproszeni na oddział , tam musiałam się przebrać w kusą koszulke a mąż w niebieskie wdzianko. Za chwilę przyszli z kroplówkami, dostałam dwie, ok .12.15 wzięli mnie na salę operacyjną, cóż nie wspominam tego najmilej, anestezjolog wbił się ładnie w kręgosłup ale jak włożył cewnik to myślałam że chce mi wyjąć pochwą czy cewką dziecko już miałam powiedziec że ja rodzę cięciem i co on do cholery robi, potem przyszedł lekarz bez ceregieli zaczął ciać to też nie było przyjemne, nie wiem czy dawka zneczulenie nie była trochę za mała, w tym szpitalu dają jakies minimalne ilości by rodząca szybko doszła do siebie, kolejny etap to wyciąganie dziecka, też to czułąm dość intensywnie, cały czas się modliłam i prosiłam Boga by mi pomógł to przeżyć, tak naprawdę przestałam czuć dopiero jak wyciągnęli dziecko i usłyszałam że płacze, potem szycia nie czuam juz w ogóle. Dziecko od razu zabrali do zbadania i pokazania tacie, zobaczyłam malutką dopiero po operacji na sali, przywieżli ją od razu i dali do pocałowania, ale ja jeszcze byłam w szoku. Po godzinie przystwili do piersi i wygonili męża, sztywne godziny odwiedzin. Po niecałych 6 godz przyszła pielęgniarka i tzeba było wstać i iść się wykąpac i zacząć zajmować dzieckiem, po 48 h wyszliśmy do domu. Generalnie nie polecam nikomu rodzenia w Eskulapie w BIelsku, dodam że za sciągnięcie szwów musiałam zapłacić, i za każda konsultację po wyjściu ze szpitala trza płacić, także jak z dzieckiem jest coś nie tak to tragedia
 
reklama
20.04 zjawilam sie na wywołaniu. Za pozno dla ordynatora było i powiedzieli, ze 21.04 dopiero. Ok rozpakowalam sie polezalam pod ktg wszystko gra gitara, wesoło w pokoju. O 13.30 wpada moja lekarka i mowi JEDZIEMY ja taki szok nie zdarzyłam się zdenerwować :)
o 14 Podali oksytocyne leżałam 3h i NIC juz byłam zdołowana i nagle coś poczułam raz dwa trzy...OK to chyba to. Lekarka mowi ze sa ale nieregularne, po 2h skurczów odeszły mi wody i jazdaaaaaaaaaa...zaczeło bolec ostro. Troche piłki dwa razy prysznic (REWELKA) dostalam znieczulenia troszke mnie ścieło ale czułam skurcze ackzolwiek mniej. Mój Ł wpsierał mnie i moja siostra. Rozwarcie z 2cm zesżło na 10 w mega szybim tempie. Lekarka sadzila ze do 6 urodze a tu psikus. Kilka partych i mały się pojaiwł na swiecie 10punktow. Nie darłam się, raz powiedzialam Boze ale boli. Humor mi dopisywał bo przy partych nawet sie smiałam a jak urodziłam małego to odrazu powiedziałam ale jestem głodna hehe...Skonczyło sie bez naciecia dwoma małymi szewkami.
WARTO BYŁO. SUPER BYĆ MAMĄ :D

p.s na pewno olejna dzidzia bedzie:D
 
Do góry