reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki - Marcóweczki 2010 - bez komentarzy.

Może i ja podzielę się moimi wrazeniami z porodu.

16 marzec dzień urodzin mojego brata.
W południe dzwonię do swojego lekarza bo zaniepokoiły mnie upławy krwiste. Powiedział, że mam jechac na IP. Nie pojechałam, bo mi się nie chciało, bo skurczy jakichkolwiek brak, i jechac tylko po to, aby mi powidzieli, że to normalne...
Godz koło 16 zaczynam czuc jakies skurcze, ale nie wiem, czy to to,bo nieregularne, wiec nie liczę.
17 skurcze co 8- 10 min ale jak dla mnie za słabe, więc je olewam.
Mówię mojemu, że coś się zaczyna dziać, ale pójdę się przespać i poczekam, aż zacznie się dziac cos więcej. O 18 leci mój serial, więc oglądam z nadzieją, że zasnę. Po serialu jakies skurcze co 5 min, więc mówię do mojego, że chyba jednak pojedziemy na IP bo coś mi się to nie podoba. Na spokojnie wzięłam sobie prysznic, mój poszedł z psami na spacer, bo nie wiadomo bylo, czy wróci na noc, dopakowalam torby i pojechalismy. W aucie skurcze co 3 min i zaczyna boleć. godz 20 IP, ktg wykazuje maleńkie skurcze, rozwarcie luźny palec, ale zabieraja mnie na porodówkę mówiąc, że czeka mnie kilkunastogodzinny poród. Cóż...
Na porodówce znowu KTG, skurcze jakies wykazuje, zaczynam skowyczeć z bólu przy skurczach, mówię do mojego, aby poszedł po cos przeciwbólowego (w ogóle to chciałam znieczulenie), przychodzi położna i mówi, że mnie zbada, ja jej na to, że musze do WC, więc idę z moim, siadam na kibelku i mam skurcz, nie mogę wytrzymać i prę, coś ze mnie chlusnęło, za moment znowu skurcz, znowu party- nie mogę się powstrzymać i znowu prę. Myślę sobie, kurcze muszę się zebrać bo zaraz tu urodzę. Położna mnie bada i mówi, pani Sylwio, idziemy rodzić- coś koło godz 22.30-23.00. Ja zupełnie nieprzygotowana- miałam iść jeszcze pod prysznic, poskakac na piłce i rodzić w zupełnie innej pozycji, a nie na leżąco.
Więc leżę na łóżku, każą mi przec i o godz. 23.59 przyszedł na świat mój pasożyt po 19 min parcia.
Poród wspaniały, ale potem... Oczywiście byłam nacięta i to dwa razy... Więc potem szycie, niby znieczulili, ale bolało, a na zakończenie badanie macicy, które było gorsze niż sam poród.
Zresztą dla mnie wszystko inne było gorsze od porodu. Pięc tygodni krocze mnie bolało, aż chciało się wyć, bałam się iść do toalety z obawy przed bólem.
Całe szczęście, że młody zdrów, krocze przestało boleć, a za oknem wiosna.
Tak więc mój pobyt na porodówce zaczął się o godz 21.00 a zakończył 23.59 i Tymek zdążył jeszcze zrobić prezent mojemu bratu na urodziny :)

Ech, mam nadzieję, że w miarę składnie to opisałam ;)
 
reklama
5 dni po terminie /30.03/ (wg mojej Pani dr to już najwyższy czas na wizytę w szpitalu a wg mnie termin mego porodu był wielce orientacyjny i mamy jeszcze czas dlatego boję się iść do szpitala w którym jak mniemam będą próby wywołania porodu)

... odebrałam furę Anthonego ze sklepu a wieczorem pojechałam na wizytę do mojego lekarza prowadzącego "przykro mi Pani Maju, ma Pani podwyższone ciśnienie" słyszę "shit" myślę sobie "przecież jak mnie straszy tym szpitalem to jak mam nie mieć podwyższonego?" "Piszemy skierowanie na oddział, nie będziemy ryzykować". Ze skierowaniem w ręku (które oznaczało dla mnie jedno tj oksytocynę w krwiobiegu) wyszłam z gabinetu i zalałam się rzewnymi łzami ... W drodze do domu dzięki mojej Mimi uspokoiłam się troszkę (dostałam eskę od Moni z BB z info iż jest w szpitalu - tym do którego się wybierałam).

W domku zjadłam kolacje, dopakowałam się i (nieśpiesznie) w asyście Mimi oraz Miłego mego pojechaliśmy na IP.

od 30.03 do 7.04 - Pobyt w szpitalu: poznałam cały personel ginekologii oraz połowę personelu położnictwa. Większość kibicowało naszemu szybkiemu rozwiązaniu :-) Badał mnie chyba każdy lekarz (włącznie ze studentami medycyny). Zawarłam kilka znajomości wśród pacjentek i ich mężów - w sumie leżałam z 4 różnymi ekipami. Pierwsza seria prowokacji (3 dni kucia w tyłek) zakończona została kroplówką z oksytocyny (przez cały pobyt w szpitalu starałam się udowodnić lekarzom, iż nie jest to jeszcze czas i wcale wywoływać nie trzeba ... raz nawet napisałam listę argumentów świadczących o tym i przedstawiłam ją ordynatorowi - niestety nie skłoniło go to do wypisania nas z oddziału). Pierwsza próba prowokacji zakończona fiaskiem. Zarządzono 2gą serie prowokacji która również kończyła się kroplówką ale tym razem było inaczej :-) Biegałam ze stojaczkiem po oddziale położnictwa z discmanem na uszach (Lao Che - Gospel - polecam ;-)) prawie 4 godziny - badały mnie 2 położne plus lekarz - kroplówka dobiegała końca a ja dalej śmigam po korytarzu. Położna chodziła za mną ze słowami "proszę chodzić wolniej" :-D heh Nadzieja na rozwiązanie z każdą kroplą oksytocyny malała ... pod koniec kroplówki napisałam eskę do mojej Mimi, że dzisiaj staram się o przepustkę inaczej w tym szpitalu prędzej oszaleje niż urodzę. Pół godzinki później ucinając sobie pogawędkę ze wcześniej poznanymi młodymi ojcami poczułam silną chęć skorzystania z toalety ... wstałam, ładnie przeprosiłam i na ich oczach (o 12:30) odeszły mi wody :-D Zgłupiałam ... "iść po położną?" pyta młody tata - a ja "nie nie muszę zadzwonić" tak też uczyniłam. Poinformowałam mojego Miłego o zaistniałym fakcie na co słyszę "czyli to już?" ja na to "nie wiem" "to się zapytaj i oddzwoń" :-D Weszłam na porodówkę, poczekałam na położną i cała akcja się zaczęła :-) Wykorzystując chwile bez skurczowe i czekając na autora dziecka podzwoniłam po moich bliskich. O 14 miałam już skurcze co dwie minuty, trwające 40/50 ale szyjka wciąż dość długa i rozwarcie za małe. Chodziłam zatem dalej, ktg kontrolne co jakiś czas położna mi robiła. Później (gdy ból mnie lekko mówiąc przerastał) pół godzinny prysznic i dalsze spacerki. O 18 usłyszałam słowa na które czekałam z utęsknieniem "rozwarcie na 4 palce - dzwonimy po anestezjologa" Przyszedł piękny Pan Gabryś ze świtą i niczym brygada wybawienia podali mi znieczulenie :-) Po tym manewrze byłam nawet w stanie rozmawiać z moim Miłym heheh. Znieczulenie miało działać półtorej godzinki - bardzo sobie pilnowałam tego czasu i po upływie wyłam już z bólu. Personel zareagował następująco "proszę jej nie słuchać to nauczycielka, zagada Was". Rozwarcie na 7 paluszków ... a powinno być na 10. Pani dr i położna zachęcone moimi jękami i zapewnieniem, iż rodzę postanowiły przećwiczyć ze mną pozycje do rodzenia - jedno parcie pokazowe i Antkowa główka pojawiła się w kanale rodnym :-)
Szybka akcja zmiany stanowisk i zaczynamy. W sumie około 15/20 minut i Antonio leżał na moim brzusiu (jedno parcie wykonałam bardzo rzetelnie - tak bardzo, ze zapomniałam oddychać i poddusiłam się - w efekcie na parę sekund straciłam przytomność - obudziłam się trzęsąc się jak epileptyk. Po sekundzie uspokoiłam się dostałam tlen i na następnym skurczu mały się pojawił). Pani dr stwierdziła, ze wygląda jak szyneczka wielkanocna - tak się okręcił pępowiną. Dodatkowo zawiązał sobie tzw węzeł prosty - dzięki Stwórcy nie zaciągnął. Antek poszedł na badanie a ja dostałam od Pana Gabrysia anestezjologa daweczkę tego co pozwoliło mi wtedy trzeźwo mysleć heheh Pani dr zszywając mnie opowiadała mi o swojej córce która przypadkowo studiuje ten sam kierunek co ja. Generalnie od tej chwili byłam już wyluzowana jak nigdy :-) Wyjechałam z porodówki i dostałam Maleństwo me. Przytuliliśmy się i tak spędziliśmy pierwszą wspólną noc.
 
Ostatnia edycja:
No, teraz ja Wam opowiem co mnie się przydarzyło...


05.01.10

Wizyta u ginekologa. Szyjka długa zamknięta, badanie moczu i morfologia.

13.01.10

Wizyta u ginekologa, odbiór wyników. Białko w moczu - 1499mg/dl, wizyta odwołana, lekarza wyrzucili z przychodni. Dzwonię do niego, mówię : "Białkomocz, co dalej?", a on : "Moi pacjenci nie są moją własnością". Podeszła położna, zabrała wyniki.
Noc. Bóle brzucha... stres... opuchlizna... wysokie ciśnienie.

14.01.10

33 tydzień ciąży. Rano. Jadę do szpitala, Tysiąclecie. IP. Wchodzę do pokoju, mówię : "Mam białkomocz, badania zabrała mi położna z przychodni, nogi mam jak bańki, i strasznie mnie głowa boli... Chyba od ciśnienia", podłączyła mnie do ktg... Zero skurczy, sprawdziła ciśnienie 150/100. Mówi : "Niech pani chwileczkę poczeka, idę po lekarza". Wraca po kilku minutach z lekarzem, zbadał mnie, ale wszystko ok. Mówi : "Ma pani gestozę.. Przykro mi, ale nie mamy miejsca, na patologii. Musi Pani jechać na Parkitkę." Myślę Parkitka, tylko nie to!!!. Pojechałam. Na IP mnie wyśmiali, "Mówi, Pani, że ma gestozę, to gdzie badania?". Przyjęli mnie na oddział, zbadali mocz. 1899mg/dl. "Niedowiary!" - mówią położne - "Dzwonimy po ordynatora". Ordynator przyjechał, zarządził dobową zbiórkę moczu. Białko zaczęło spadać. "Czekamy do 37 tc".

11.02.10

Po równych 4 tygodniach leżenia, wybił 37 tydzień ciąży. 9.00. Obchód. "Rodzimy" - słyszę od ordynatora. "Wreszcie zobaczy Pani swoje maleństwo" - mówi do mnie - "Będzie kroplóweczka". Ja mówię : "Panie doktorze, ja mam wskazanie do cesarskiego cięcia, jestem po odwarstwieniu siatkówki, proszę tu mam kartkę". "To nie wskazanie, tylko prośba Pani doktor, ale wezmę je pod uwagę". I koniec. Tyle powiedział. Zaraz przyszła położna, podłączyła mnie pod kroplówkę i mówi : "Musi pani trochę poczekać, w nocy mieliśmy 34 porody, w tym kilka na raz, lekarze nie mogli zejść po wczorajszych dyżurach, jak się zwolni sala, to Pani pojedzie". Chwilę później przyszła mnie ogolić, czego nie musiała robić, podłączyła mi drugą kroplówkę. Ł zdążył przyjechać. Godzina 12.00. Przychodzi położna, i przesiadka na wózek. Jedziemy na porodówkę. Ł cieszy się, ja zaś myślę : "Głupia, chcę urodzić naturalnie! Po co mu dawałam to wskazanie. Jaka to była by przyjemność dla Ł, gdyby mógł rodzić razem ze mną!".

Na sali przesiadłam się na łóżko. Cała się trzęsłam ze szczęścia, że niedługo zobaczę to maleństwo. Anestezjolog zaaplikował mi znieczulenie podpajęczynkówkowe, pyta się jak się czuję i chcę bym opowiedziała mu o dziecku. Zaczęłam gadać jak najęta, że to dziewczynka, że na imię ma Amelia, że chcę ją mieć przy sobie, wołałam Łukasza, ale mówili mi, że nie może wejść. Zanim zeszli się lekarze wybiła 12.23. Położyli mnie, posmarowali i cięcie. "Czujesz coś?" - pyta Anestezjolog. Mówię, że nie. Otworzyłam oczy i patrzę na ogromną lampę przede mną. "Coś pozieleniałaś" - anestezjolog - "Nie podglądaj, jak nie chcesz". A ja mu na to : " Ja chcę to widzieć... Tak bardzo chcę mieć już ją przy sobie". Patrzę nadal uparcie w lampę. Widzę jak tną, i nagle czerwona maź wypływa ze mnie.. Przecinają coś jeszcze, odbija się wszystko co tam, za parawanem się dzieje. Wytężam wzrok, widzę w tych czerwonawo-białych płynach zarys malutkiej skulonej sylwetki mojego cudeńka. I słychać miałeczenie jak u kota. Pytam : "To ona? To ona tak płacze?". Ktoś odpowiada: "Tak, to ona, To twoje maleństwo!". Lekarze między sobą "Wyciągnij je" - "Nie Ty to zrób" - "Nie Ty". I wyciągnęli. Poczułam się tak jakby ktoś odkurzaczem wysysał ze mnie wnętrzności. Nagle słyszę : "Glukoza!" - "Dajcie tą cholerną glukozę!!". "Miau miau miau" - krzyczy moje dziecko. Podchodzi do mnie położna i mówi : " To Amelia, piękna jest i piękne imię". I zaraz mi ją podali. Pachnie przecudnie, i naprawdę jest piękna! Kiedy tak trzymałam ją w swoich objęciach, nie zauważyłam, gdy mnie szyli. Gdy było już po wszystkim czekam na porodówce godzinę podpięta do jakiś dziwnych urządzeń z maleńką przy sobie. Mówię do niej jaka jest piękna, jak bardzo ją kocham.. I odwieźli mnie na salę gdzie Ł wita się z naszym maleństwem i tak od tamtej pory cieszymy się sobą na wzajem. Razem we troje.


Godzina 12:28. Amelia Paulina. 2750g. 51cm. Moje maleństwo, a takie ogromne szczęście daje.
"Kiedy kobieta rodzi pierwsze dziecko, bezpowrotnie traci swoje dotychczasowe życie - zyskując nowe, które w magiczny sposób dane jest jej w darze"
Dziękuję Ci Łukasz, za to, że darowałeś mi oto maleństwo, ot tak, jak gdyby było nam przeznaczone.
 
Do góry