Nauka języka angielskiego przez dzieci: mity i rzeczywistość. Rozmowa z ekspertem

Rozmowa z dr Grzegorzem Śpiewakiem - doradcą ds. metodyki nauczania, trenerem, wykładowcą akademickim

Treść powstała we współpracy z Teddy Eddie 
Nauka języka angielskiego przez dzieci: mity i rzeczywistość. Rozmowa z ekspertem

Zastanawiasz się, dlaczego twoje dziecko powinno rozpocząć naukę angielskiego jak najwcześniej? W świecie, gdzie granice zacierają się, a angielski otwiera drzwi do globalnych możliwości, pytanie to jest bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Obawiasz się może, że jeśli poczekasz zbyt długo, twoje dziecko straci szansę cywilizacyjną, którą wykorzystują jego rówieśnicy?   

Ale z drugiej strony, czy wszystkie korzyści z wczesnej nauki języka, o których tyle słyszymy, to prawda? Czy rozpoczęcie nauki języka w młodszym wieku zawsze na pewno przekłada się na lepsze efekty? Może istnieją metody nauczania skuteczniejsze niż te, których my sami doświadczyliśmy w szkole i warto, by nasze dzieci z nich skorzystały?

O tym rozmawiałam z dr Grzegorzem Śpiewakiem. Jego osiągnięcia, innowacyjne metody i wieloletnie doświadczenie uczyniły go jednym z najważniejszych autorytetów w branży edukacyjnej. Nasz ekspert dzieli się swoją wiedzą, doświadczeniem i praktycznymi radami, które mogą zrewolucjonizować sposób, w jaki twoje dziecko poznaje język angielski.

Mityczne okno okazji i technologiczne pułapki

„Część rodziców obawia się, że dziecko jest za małe na naukę drugiego języka i sądzi, że trzeba z tym poczekać, aż podrośnie. To jest mit, bezdyskusyjnie obalony.” 
 
Być może wy również słyszeliście o „mitycznym oknie okazji", kiedy nauka języka jest najłatwiejsza. Współczesne badania fonologów, takie jak te prowadzone przez Patricię Khul pokazują, że jeśli istnieje takie „okno", otwiera się ono zaledwie na kilka tygodni u noworodków. W tym krótkim czasie dziecko jest w stanie rejestrować i reagować na dźwięki dowolnego języka.

Co też ciekawe, te dźwięki muszą pochodzić od żywego człowieka. Nie mogą pochodzić z telewizora czy innego medium elektronicznego, co też jest bardzo interesujące, bo istnieje grupa osób, które mają nadzieję, że technologia „załatwi wszystko za nas”.

Choć żyjemy w erze technologii, nie możemy polegać wyłącznie na niej w procesie nauki języka. Może być ona narzędziem, ale nie zastąpi ludzkiej interakcji.

Nawet w takim świecie, wydaje mi się, że będziemy mieli do czynienia z całym szeregiem różnych sytuacji, w których będzie się  - mówiąc dosyć dosadnie - opłacało samodzielnie odezwać np. do partnera biznesowego w jego czy jej języku, choćby po to, żeby okazać szacunek a tym samym przełamać pierwsze lody.

Albo perfekcyjnie, albo wcale?

Istnieje powszechne przekonanie, że jeśli dorosły nie zna języka doskonale, nie powinien w nim mówić do swojego dziecka. Obawy dotyczą tego, że młodsze pokolenie jakoby „zaraża się" błędami starszego. Boimy się „że jak ja robię błędy gramatyczne, to dziecko będzie mówiło z błędami gramatycznymi”. Dlaczego warto obalić ten mit?
 
Po pierwsze, jak potwierdzi każdy doświadczony nauczyciel, to to, że zamodeluje się coś dobrze, wcale nie oznacza, że uczeń natychmiast to zapamięta i poprawnie odtworzy. A zatem czemu mielibyśmy zakładać, że zapamięta akurat wypowiedź z błędem?

Nie ma żadnej jednokładnej relacji między nauczaniem a uczeniem się. To jest naprawdę bardzo złożony proces i z całą pewnością nie odbywa się na zasadzie prostej imitacji. Po drugie – i chyba ważniejsze

... jeżeli my z obawy przed tym, że nie stanowimy doskonałego modelu, wycofujemy się z interakcji wielojęzycznych w stosunku do dziecka, to tym samym zubażamy środowisko językowe, w którym to dziecko się wychowuje i rozwija.

Kolejne obawy dotyczą akcentu. Boimy się, że przez nas dziecko będzie miało nieodpowiedni akcent. Tymczasem w świecie, w którym ponad miliard ludzi na całym globie posługuje się językiem angielskim, ich akcenty są niczym odcisk palca – unikalne dla każdej jednostki i świadczące o jej tle kulturowym.

Każdy z nas ma swój charakterystyczny sposób mówienia, który niesie ze sobą historię, tradycję i doświadczenia. Zamiast traktować akcent jako coś, co należy ukryć lub koniecznie poprawić, warto go docenić jako symbol naszego pochodzenia i podróży językowej. W wielu kulturach akcent jest odbierany jako coś atrakcyjnego i ciekawego, co dodaje głębi rozmowie.

„Ja sam mówię po angielsku od 40 lat. Szkolę nauczycieli, jeżdżę po świecie na konferencje międzynarodowe. A nie mam brytyjskiego akcentu. Czy to znaczy, że robiłem źle, że mówiłem po angielsku w obecności moich dzieci?!

Obydwoje są już dorośli, studiują i pracują po angielsku – córka w Amsterdamie, a syn w Berlinie. Nie, nie mają żadnego „natywnego” akcentu, ale są fantastycznie sprawnymi użytkownikami tego języka. Bo zarówno moja historia jako użytkownika języka, jak i historia moich dzieci, to są historie osób z pewnego zakątka świata. Nasze akcenty to wypadkowa tego, jak mówili po angielsku nasi nauczyciele, znajomi, aktorzy w filmach, które obejrzeliśmy, muzycy, których słuchaliśmy, itd.

Gdy to sobie uświadomimy, łatwiej też zrozumieć, że przeceniamy swój językowy wpływ na dziecko. Jesteśmy tylko jednym z wielu źródeł, które stanowią o końcowym akcencie naszego potomka. Dziecko, które będzie otwarte na uczenie się, będzie korzystało, np. z YT czy TIK TOK, czy czegokolwiek innego po angielsku. I wtedy usłyszy mnóstwo różnych akcentów.

My jesteśmy tylko jednym z elementów tej historii, ale bardzo ważnym, bo naszą podstawową robotą jest, żeby pokazać dziecku, że to jest super, że my się tego nie boimy, że my to lubimy, że z tego może być świetna zabawa”.

A jak kiedyś powiedział mój znajomy Brytyjczyk: „Your accent is YOU”. („Twój akcent to TY”). Genialne, prawda? Ja mam być sobą po angielsku czy w innym języku obcym, a nie udawać, że jestem kimś innym. I właśnie takiej postawy warto uczyć, wychowując swoje dziecko.

Rodzicu masz moc, bo… nie musisz być nauczycielem

Środowisko, w którym dziecko się uczy, ma ogromne znaczenie. Lęk przed mówieniem w obcym języku nie pojawia się sam z siebie. Jest wyuczony i często jest wynikiem reakcji innych ludzi na błędy. Aby dzieci mogły skutecznie się uczyć, potrzebują wsparcia, zachęty i pozytywnych wzorców do naśladowania. Rodzice mają niesamowitą możliwość otwarcia dziecka na nowe możliwości komunikowanie się w więcej niż jednym języku i to bez względu na to, czy sami znają ten język biegle, czy posługują się tylko podstawowymi zwrotami.

Wielkim i naturalnym atutem mamy i taty jest to, że oni nie są nauczycielami, tylko rodzicami. Ja podkreślam od wielu lat, że rodzic, na ogół nie mając żadnych kwalifikacji do uczenia języka ojczystego, odnosi stuprocentowy sukces, kiedy uczy tego języka własne dziecko.

Ciekawe, że cała sfera profesjonalnych językowców nie jest w stanie zreplikować sukcesu, jaki mają nie-profesjonaliści uczący języka ojczystego. Uważam, że my od rodziców raczej mogliśmy się czegoś nauczyć jako nauczyciele języków, a nie odwrotnie. Ale uwaga! Jeżeli rodzic próbuje wchodzić w rolę nauczyciela, to w istotnym stopniu rezygnuje z atutów, które ma.

Jakie to atuty? Po pierwsze: mnóstwo czasu, jaki mamy dla dziecka – o niebo więcej, niż nauczyciel nawet na intensywnym kursie języka. Ten czas jest super istotny – bo dzięki niemu dziecko powtarza poznawany język niezliczoną ilość razy, aż idealnie się uleży na małym języku. A bez tego nie ma skutecznej reakcji, automatycznej reakcji językowej wtedy, kiedy jest potrzebna.  

Drugi ogromny atut to sposób, w jaki jako rodzice odruchowo reagujemy na różne potknięcia dziecka. Ten odruch to odruch wspierania, a nie oceniania, jak u nauczycieli. Kiedy nasze dziecko się przewróci, nie mówimy: No nie, kochany, tyle razy ci tłumaczyłem, że stopa pod kątem 45 stopni, itd. (…). Rodzic tak nie robi.

A co robi? Przede wszystkim podbiega i podnosi, potem przytula, żeby powiedzieć, że nic się nie stało - czyli wesprzeć. I uwaga, trzeci bardzo ważny element: delikatnie popycha, żeby dziecko zrobiło kolejny krok. Co ciekawe, ten rodzicielski mechanizm: podnieść, przytulić i pozwolić zrobić kolejny krok – to istota wszystkiego, co wiemy obecnie z badań nad uczeniem się. Żeby mózg mógł się nauczyć czegokolwiek, musi dostać właśnie te sygnały, które wymieniłem."

Jak mówi dr Marzena Żylińska: „Mózg pochwalony uczy się lepiej’ – a ja powiedziałbym nawet mocniej: mózg niepochwalony nie uczy się wcale!”.

 

Pokochaj maraton, a nie sprint

Oczekiwania rodziców są często wygórowane, ponieważ chcą jak najlepiej dla swojego dziecka. Jednak ważne jest, aby te oczekiwania były realistyczne. Jeśli spodziewamy się, że po kilku miesiącach nauki dziecko będzie płynnie mówić w obcym języku, czeka nas rozczarowanie.

„Wielu rodziców posyła dzieci na kurs języka obcego i chciałoby widzieć jakieś tego efekty. Najlepiej szybko, bo taki kurs niemało kosztuje. Nie ma w tym nic złego. Natomiast warto zadać sobie po pierwsze pytanie, czego rzeczywiście możemy się realnie spodziewać? A po drugie, jak my się tego ewentualnie możemy od dziecka dowiedzieć? I to drugie jest szczególnie ważne. 

Jeżeli rodzic chciałby się dowiedzieć, czy to dziecko coś potrafi, powinien to zaaranżować.

Jeśli zależy nam na przykład na tym, żeby dowiedzieć się, czy dziecko zaczyna komunikować się w języku obcym - to po prostu zaprośmy je do pewnej zabawy, w której możemy np. „dziękuję”, „proszę” czy „nie ma za co” mówić zarówno po polsku, jak i po angielsku. Podobnie można powiedzieć „Tato, poproszę o …”, a innym razem – „Daddy, please” albo, „Mummy, can I have …?”.

A co jeżeli  dziecko powie na przykład – „Daddy please, czekoladkę” …? To w moim przekonaniu bardzo ważny moment! Taka wypowiedź skierowana do mamy czy taty w warunkach domowych to bynajmniej nie błąd. Przeciwnie, to udana próba wykorzystania dostępnych dziecku językowych zasobów, żeby w domowej „dwujęzycznej grze” być górą. Czyli – żeby nakłonić rodzica, by pozwolili dziecku np. na ulubiony smakołyk. A przecież właśnie o to chodzi, kiedy się komunikujemy, prawda?

Przez wiele lat pokutowało założenie, które nazywało się w metodyce „English through English only”, czyli żeby ucząc się angielskiego jak najwcześniej wycofać swój język ojczysty. To jest - wydawałoby się - chwalebne, ale koniec końców jednak trochę głupie. Dlaczego?

Bo człowiek, który nie jest już noworodkiem, nie jest czystą tablicą i ma już jakiś językowy kod w głowie, a przez lata nauki będzie tak czy inaczej podświadomie tłumaczyć zdania czy wyrazy. I żeby nauczyć się np. „please”, muszę wiedzieć, że to znaczy „proszę”, a „Can I have?” znaczy: „Czy mogę?”.

I jeszcze jedno. Jeśli dziecko powie –„Can I have czekoladka?” - to w tym angielsko-polskim pytaniu jest czasownik modalny, jest też inwersja podmiotu i tego czasownika, zaś czasownik główny jest we właściwym miejscu w szyku zdania. Chyba warto to więc docenić. A jaki jest na to najlepszy sposób? Dać dziecku tę czekoladkę! To jest potwierdzenie, że komunikat został zrozumiany. A tym samym pierwszy sygnał dla mózgu dziecka, że było warto w ogóle podjąć próbę. I to jest idealny moment, żeby dodać.

„A wiesz, że czekoladka to jest chocolate?” Dziecko wcale nie musi tego „chocolate” od razu powtórzyć. Możemy je łatwo zachęcić, mówiąc: „Jak powtórzysz, to dam ci jeszcze jedną”.

Wspieranie tego jest ważniejsze niż bezbłędna gramatyka czy wymowa. Chodzi o to, aby zachęcić dziecko do mówienia, nawet jeśli popełni błąd.

Najpierw sukces, potem motywacja

Dzieci potrzebują motywacji, by uczyć się nowego języka. Nagrody i pochwały mogą być kluczem do sukcesu w nauce. Wzmacniają zaangażowanie uczniów i sprawiają, że ci chcą nadal się uczyć.

Nie potrzebujemy nowoczesnych technologii, by wprowadzić elementy gry do procesu uczenia się. Proste zasady i małe nagrody mogą zdziałać cuda.

Kluczowe jest to, że dziecko musi odczuć sukces, jakkolwiek malutki, i to poczucie sukcesu motywuje je do wykonania kolejnej próby, a nie odwrotnie. Bo nie jest tak, że motywacja jest gotowa „na dzień dobry”, tylko pojawia się właśnie poprzez malutkie sukcesy i nauczenie dziecka, żeby te małe sukcesy ono dostrzegło.

To jest droga do zbudowania tzw. motywacji wewnętrznej do uczenia się języka obcego, która sama z siebie nie ma prawa pojawić się u dziecka, które wychowujemy wśród Polaków. Bo i skąd? Natomiast sytuacja zmienia się radykalnie, jeśli powiemy dziecku, że każda próba skomunikowania się poprzez ten drugi język będzie specjalnie nagrodzona.

To trochę tak, jakbyśmy wprowadzili do całego procesu element baśniowy i pokazali dziecku, że użycie choćby odrobiny języka obcego w naszym domu ma moc sprawczą porównywalną z zaklęciem w rodzaju „Sezamie, otwórz się” czy „Alohomora!” – tyle że w tym przypadku „sezam” to szafka wypełniona ulubionymi przekąskami malucha.

Wielozmysłowość i bliskość emocjonalna wsparciem nauki

Język to nie tylko zestaw reguł gramatycznych i słownictwa. Uczenie się jest znacznie głębszym doświadczeniem niż tylko zapamiętywanie słówek i reguł składniowych. Dom jest tym miejscem, w którym najłatwiej doświadczać języka wielozmysłowo. Proste czynności dnia codziennego, takie jak jedzenie, sprzątanie czy kąpiel, stają się doskonałą okazją do nauki.

Jedna z czołowych badaczek dwujęzyczności, dr Ellen Bialystok, w jednej ze swoich publikacji napisała, że język to jest coś takiego, co trzeba poczuć, czym trzeba pooddychać i co trzeba posmakować.

To jest absolutnie wielozmysłowe doświadczenie. Jak to może wyglądać w praktyce? Możemy jeść, możemy sprzątać, możemy ubierać się, możemy myć się w więcej niż jednym języku, prawda? To nie jest coś, na co trzeba się specjalnie z dzieckiem umawiać, niczym na lekcję w każdy wtorek o 17:00. Można swobodnie przeskakiwać z języka na język w każdej takiej sytuacji i język obcy przyswaja się stopniowo, spontanicznie i naturalnie.

Zupełnie czym innym jest wskazywanie różnych rzeczy w podręczniku, a czym innym powiedzenie – „Czy mogę dostać pizzę?” i potem dostać ten kawałek pizzy. Jedno i drugie jest ważne, ale to nie jest to samo.

I dlatego rodzic potencjalnie ma coś, czego szkoła nie ma, bo mieć nie może – nie towarzyszy dziecku w różnych domowych sytuacjach, takich jak np. poranna toaleta, szukanie zgubionych skarpetek czy wspólne czytanie przed snem.” Takie sytuacje tworzą unikalny, domowy kontekst emocjonalny.

Chwile spędzone na poduszce, kiedy rodzic czyta dziecku na dobranoc czy daje mu buziaka, mogą być wzbogacone o dwujęzyczne doświadczenia. W tych intymnych momentach język staje się czymś więcej niż tylko komunikacją – staje się częścią wspólnego doświadczenia.

Wielozmysłowe doświadczenie języka jest kluczem do skutecznej nauki. Dzięki połączeniu uczucia, smaku, dotyku i słuchu język staje się integralną częścią codziennego życia, co ułatwia jego przyswajanie i zapamiętywanie.

Gry i zabawy, które tworzą nawyki

Gry i zabawy od wieków stanowiły integralną część procesu uczenia się. Dzieci eksplorują i poznają otaczający je świat przez zabawę, więc naturalne jest, że grywalizacja w nauce języków może przynieść znakomite rezultaty.

Ja na przykład sam stosowałem ze swoimi dziećmi grę, w którą bawiliśmy się przez szereg miesięcy. Kupiliśmy worek kolorowych kamyczków i za każde użycie w mojej obecności tego „super kodu” (angielskiego) wydawałem kolejne kamyczki. Te kamyczki zbieraliśmy do puszek a po jakimś czasie wysypywaliśmy je na dywan i liczyliśmy.

Najlepiej oczywiście po angielsku, bo wtedy pojawiały się dodatkowe kamyczki. I to szło zupełnie naturalnie. Dodatkowo, jak tych kamyczków była uzgodniona ilość, to mogły się one zamienić na coś, np. na wspólne wyjście do kina, na rower, czy na oglądanie ulubionych filmów video. I jednocześnie dzieci miały poczucie sprawczości.

I jeszcze jeden klocek w tej edukacyjnej układance. Chodzi o tworzenie nawyku mówienia w języku obcym, tak by dzieci próbując się komunikować, nie zastanawiały się nad każdym słowem czy zdaniem. Aby taki nawyk mógł się stopniowo wytworzyć, naprawdę ważne jest nie tylko, co dzieci mówią, ale przede wszystkim, jak często to robią. Dlatego właśnie wspierające środowisko domowe ma potencjalnie tak istotne znaczenie, utrwalając słówka i zwroty poznawane na zajęciach w przedszkolu czy szkole językowej - i wzmacniając ich odruchowe, nawykowe użycie w codziennych sytuacjach.

Nie trzeba dodawać, że taki odruch nie wytworzy się, jeśli będziemy do tego podchodzić „akcyjnie”, np. raz na kilka tygodni czy nawet rzadziej.

Jak mówi jedna moja bardzo mądra koleżanka metodyczka: „Język trzeba wiele razy przepuścić przez buzię” i tu rola mądrej mamy i ambitnego taty jest niezastąpiona.

I na tej drodze do wielojęzyczności wsparciem może okazać się też odpowiednio dobrana szkoła językowa. Taka, która nie tylko uczy, ale też dba o to, by nauka języka stała się naturalnym elementem dnia, łącząc przyjemność z efektywnością.

Co dr Grzegorz Śpiewak ceni w metodzie Teddy Eddie?

Teddy Eddie jest to metoda, która nie tylko uczy, ale też inspiruje i motywuje do dalszego rozwoju zarówno uczniów, jak i edukatorów.

  • Indywidualne podejście do dziecka – w metodzie Teddy Eddie doszacowano potencjał dziecka i dostosowuje do niego naukę.

  • Bogate materiały dydaktyczne – oferuje znakomite materiały dydaktyczne, które są nie tylko merytoryczne, ale też atrakcyjne dla dzieci.

  • Współpraca z rodzicami – metoda nastawiona jest na komunikowanie się z dorosłymi, żeby mogli śledzić postępy dziecka i jednocześnie nie obciąża rodziców angażowaniem się  w pracą domową, eliminując niepotrzebną presję.

  • Praktyczne podejście do języka – Teddy Eddie kładzie nacisk na to, aby dzieci postrzegały język jako narzędzie komunikacji, a nie tylko zestaw pojedynczych słów. Dzięki temu, maluchy uczą się konstruować krótkie wypowiedzi, zamiast pojedynczych wyrazów.

  • Rozwój umiejętności czytania – program włącza elementy czytania globalnego w momencie, gdy dziecko jest na to gotowe.

  • Dogłębny przewodnik dla nauczyciela – manuale i scenariusze lekcji są profesjonalnie przygotowane, zapewniając wysoką jakość nauczania.

  • Ciągłe doskonalenie – twórczynie metody, będące jednocześnie edukatorkami i mamami, nieustannie doskonalą program, biorąc pod uwagę feedback zarówno od nauczycieli, jak i rodziców, jednocześnie nadal ucząc dzieci.

Jeśli poszukujesz skutecznego i przyjaznego dziecku sposobu nauki angielskiego, Teddy Eddie może być odpowiedzią na twoje potrzeby. :)

Pobierz Ebooka – “7 pomysłów na naukę angielskiego najmłodszych w domowym zaciszu”

Jeśli szukacie ciekawych pomysłów na takie nieskomplikowane, a przy tym angażujące zabawy, do których z łatwością sięgnięcie w domu, to mamy dla Was wspaniałą propozycję: e-book “7 pomysłów na naukę angielskiego najmłodszych w domowym zaciszu”.

Znajdziecie tam propozycje zabaw, ciekawostki na temat tego, jak dzieci uczą się języka oraz gotowe materiały do natychmiastowego wykorzystania. Polecamy go rodzicom, którym nieobce są powyższe dylematy, a którzy jednocześnie chcą zapewnić swoim pociechom efektywny rozwój językowy.

 

Zatem jak skutecznie wspierać dziecko w nauce angielskiego?

Poznawanie języków to nie tylko umiejętność, ale również źródło niesamowitej zabawy. Jak skutecznie wspierać dziecko w nauce angielskiego? Dr Grzegorz Śpiewak podkreśla: kluczem jest ciągłość, aktywność i codzienna zabawa z językiem, a nie dążenie do perfekcji. Gry, rozmowy i proste ćwiczenia mogą zdziałać cuda w nauce. I najważniejsze - nie bójmy się błędów.

Jak mówi ekspert: "Największym błędem, jaki można popełnić, jest błąd zaniechania i wycofania się z użycia. Wszystkie inne zachowania są lepsze."

Ocena: z 5. Ocen:

Ten tekst nie ma jeszcze oceny. Dodaj swoją!

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: